Kiedy zrzucisz ponad 40 kilo i idziesz do neurochirurga, który analizuje historię choroby (kręgozmyk, bonusowo rzucający mnie co jakiś czas na kolana rwą kulszową, wyłączającą z życia) i słyszysz: „OPERACJA. Dobrze byłoby, gdyby zredukowała Pani wagę o minimum 5 kg” i tu następuje cała lista rzeczowych, dotkliwych do żywego argumentów – DLACZEGO to jest takie ważne. Mniejsze ryzyko powikłań, lepsza regeneracja, odciążenie kręgosłupa (czyli przedłużenie gwarancji sprzętu), łatwiejszy przebieg zabiegu i szybszy powrót do normalności – teraz brzmi to jak science fiction.
Pikanterii sytuacji dodaje termin: w 7 tygodni – bo tyle czasu miałam od tego komunikatu do operacji stabilizacji kręgosłupa lędźwiowego i implantu dysku wypasionego jak najnowsza generacja merca.
Wiesz co czułam? Po raz kolejny GORYCZ, SAMOTNOŚĆ i BEZRADNOŚĆ. To co zrobiłam do tej pory to wciąż za mało? Ryczeć mi się chciało i krzyczeć: jeszcze 5 kilo??? Serio? To ma się udać? W 7 tygodni???!!!???
UDAŁO SIĘ!
Na izbę przyjęć stawiłam się lżejsza i z wytrenowanym / wypracowanym mocnym COREm…
Rok później – po operacji kręgosłupa, która wyeliminowała chroniczny BÓL wredny do porzygu i do nie chce mi się żyć… Wizyta kontrolna u bezkompromisowego neurochirurga, który w procesie leczenia i rekonwalescencji był przewodnikiem, autorytetem i wsparciem.
Gość pyta mnie tak po ludzku, czy powiem mu – jak jest z tą otyłością oczami pacjenta… Zaniepokojony faktem, że pacjenci wypierają komunikat, że z nadmierną ilością tkanki tłuszczowej operacja neurochirurgiczna jest trudna, obarczona dodatkowym ryzykiem i powikłaniami i fizycznie stanowi ogromne obciążenie…
…
Wracając z wizyty kontrolnej od Pana, zastanawiałam się co jest „nagą, brzydką prawdą” przyczyną wyparcia argumentów u pacjentów z nadmierną masa ciała i bagatelizowania problemu otyłości.
To proste.
To wstyd.
Byłam RUBASZNYM grubaskiem…
Żartowałam na temat swojej tuszy, nauczyłam się obśmiewać wszystko, co mogło zaboleć.
Wstyd, bo wszyscy mnie oceniają i myślą, że żrę jak świnia.
Wstyd bo myślą, że jestem leniem śmierdzącym i nie chce mi się nic z tym zrobić.
Wstyd na rowerze wodnym.
W sklepie z ciuchami.
Wstyd jeść w miejscach publicznych.
Wstyd iść na basen, wstyd się rozebrać.
Wstyd otwarcie o tym rozmawiać.
Wstyd się przyznać.
Wstyd przed samą sobą…
Lekarz być może też może się „wstydzi” podjąć oczywisty i widoczny na pierwszy rzut oka, a jednak temat TABU: otyłość. Rzecz bardzo delikatna. Łatwo dotknąć, urazić, spłoszyć osobę otyłą, skrzywdzić oceniając.
Doktorze, ma Pan wyjątkowe podejście do pacjenta, jest Pan rzadkim okazem wsłuchanym w człowieka, więc Pan ma ogromną szansę dotrzeć do tych upartych, zafiksowanych na poczuciu winy, beznadziejności, wstydzie i zażenowaniu – głowach.
Uświadamiać – jasne, to ważne.
Ale żeby to miało sens i realną moc zmiany, osoba z otyłością musi poczuć się zaopiekowana. Serio. Z empatią. Tak jak przy każdej innej chorobie.
Bo:
„MUSI pani schudnąć”,
„POWINNA pani schudnąć”,
„MNIEJ jeść, WIĘCEJ się ruszać”
– nie działa!!!
I każdy, kto zmaga się z otyłością, świetnie o tym wie. Więc wytknięcie tego palcem nie jest ani wskazówką, ani motywacją. To raczej „one way ticket” do cukierni po pączka na pocieszenie i kolejną porcję wstydu.
Może lekarze nie wiedzą… że pacjent z otyłością tak BARDZO czuje się winny.
Może nie wiedzą, że ma w domu lustro, doskonale wie jak wygląda i jak się z tym czuje.
Dokręcanie śruby i przerzucenie odpowiedzialności tylko go zablokuje.
Zamiast działania – upierdliwe poczucie winy.
Zamiast decyzji – wyparcie.
Mam do dziś żal do „swojej rodzinnej”, bo to nie od niej dowiedziałam się, że mogę leczyć otyłość – tylko od koleżanki. Lekarka, kiedy poprosiłam o skierowanie na E66 do chirurga bariatry, rzuciła:
„To się pani nie należy”. …Serio.
Gdybym nie była uzbrojona w argumenty – znów, przez koleżankę, a nie przez system – pewnie bym odpuściła. Ale nie dałam się zbyć! Inni nie mają takiej siły, determinacji…
I co? Mają zostać bez pomocy?
To (każdy) lekarz może być MOCNYM jak bieszczadzki bimber inicjatorem zmiany.
Tym, który nie tylko uświadomi, ale przede wszystkim potraktuje pacjenta jak partnera i da konkretne wskazówki do działania. Bo zmiana ma szansę rozpocząć się tam, gdzie kończy się wstyd, poczucie winy i beznadziejności.
Może spojrzeć na to inaczej:
Przyszło Ci kiedyś do głowy, że to nie jest wina pacjenta?
Otyłość to nie jest „wina” – to cały zestaw czynników: stres, leki, tryb życia, jakość jedzenia, pośpiech, podjadanie „na autopilocie”, zajadanie emocji, choroby… I można by wymieniać tak dalej i dalej.
albo:
Otyłość można leczyć. Trzeba spróbować. Można małymi krokami wprowadzać zmiany. Powoli, bez rewolucji, bez przewracania życia do góry nogami. I naprawdę – można to ogarnąć. Da się odzyskać zdrowie, lepsze samopoczucie i szansę na długie życie.
Tak, potwierdzam, że się DA!
Ale to wymaga zaangażowania od lekarza i wysiłku od pacjenta.
Ten proces nie jest prosty. Bo motywacja często znika po tygodniu, a realia dnia codziennego rozjeżdżają jak walec nasze postanowienia. Ale warto. Naprawdę warto podjąć leczenie!
I właśnie tu jest klucz: to proces wspólny. W rękach pacjenta – i lekarza, który nie tylko „diagnozuje”, ale wspiera i prowadzi. Pacjent to ktoś, kto potrzebuje planu, wiedzy i wsparcia.
Nie ma jednej złotej metody. Dostępne są skuteczne rozwiązania farmakologiczne, bariatrię również można rozważyć – ale żadna z metod nie gwarantuje sukcesu na całe życie.
To nie magiczna różdżka za dotknięciem której tłuszcz zniknie…
Leczenie otyłości wymaga relacji opartej na zrozumieniu, współpracy i zaufaniu.
Nie ma drogi na skróty. Nie ma siły, która załatwi to za pacjenta ani nie ma osoby, która za niego to zrobi.
Ale na początku pojawia się pytanie co lekarz o otyłości myśli, co o niej wie. Bo jeżeli jest przekonany, że jedz mniej i więcej się ruszaj zadziała to się myli – kiedy ja jestem cały czas głodna, zawiązanie butów to nie lada wyzwanie a aktywność fizyczna wydaje się być komfortem poza moim zasięgiem… Poza tym gdyby działało i było takie proste nie mielibyśmy problemu z narastającą falą otyłości.
Bardzo lubię to obrazowe porównanie pożyczone od obesitolożki:
Czy osobie z chorym pęcherzem lekarz powie: mniej sikaj i więcej pij – to pomoże!?
Jedzenie i sikanie to fizjologia… Dlaczego zaburzenia w oddawaniu moczu się leczy a otyłość z lekkością się ocenia? Leczmy.
Zmierzając do brzegu:
Patrząc wstecz na moją wieloletnią, trwającą przemianę – muszę przyznać, że miałam szczęście do LUDZI. W 2017 roku świadomość i wsparcie pacjentów przez specjalistów w zakresie leczenia otyłości „raczkowało”. Nie było jeszcze programów typu KOS-BAR czy KOS-BMI z interdyscyplinarnym zespołem specjalistów wspierających pacjenta w procesie. Na mojej drodze pojawił się „zupełnie przypadkowy sztab” ludzi życzliwie wspierających, psychodietetyczka, dietetyczka, trenerzy… Zależało im – tak samo mocno jak mi na naszym wspólnym sukcesie. Doceniam bardzo ich obecność!
Rozmawiajmy o otyłości.
Wspierajmy w procesie leczenia.
Bądźmy pełni empatii.
To partnerstwo ma ogromną szansę na powodzenie tej CIĘŻKIEJ (wspólnej) misji…
…
Wtedy, przed operacją neurochirurgiczną „udało mi się” zredukować 6 kg. Wzięłam na klatę odpowiedzialność za przygotowanie się do operacji. Przyjęłam bolesną, mocną argumentację lekarza. Pragnęłam jednego – POZBYĆ się bólu, który mnie PARALIŻOWAŁ i nie pozwalał normalnie funkcjonować
PS. „Udało mi się schudnąć” – to w GRUBYM cudzysłowie.
Bo w tym procesie „udało się” po prostu nie istnieje.
To nie był fart, łut szczęścia ani magiczny poranek z motywacyjnym cytatem.
To był kawał przekurewnie mozolnej, codziennej roboty.
Roboty nad sobą. Nad słabościami, nad wygodą, nad „jestem zmęczona, dziś odpuszczam”.
To walka z wymówkami, zachciankami i codzienna orka nad drobnymi decyzjami: zjem to – czy nie? Chcę tego – czy nie? To mi służy – czy przeszkadza? Ruszę się – czy znowu się wykręcę?
I nie, to się nie „udało”. Nic się samo nie zrobiło.
To ja to zrobiłam. Z odpowiednim zapleczem i wsparciem.
Szukaj sprzymierzeńców. Nie jesteś SAM/A!
Przygotuję i udostępnię listę miejsc, w których otrzymasz wsparcie i wskazówki jak zaopiekować się tematem otyłości. Na NFZ…
seeyouusoon…
